W zwyczaju jest tak, że przed rozpoczęciem pracy przychodzi się na kilka dyżurów do kogoś, aby poznać zwyczaje, zasady i przede wszystkim dzieci i sposobiki na nie ;) często jest też podobno tak, że wolontariuszom proponuje się pracę :) Niestety ja tak nie miałam...
...brutalna rzeczywistość pozbawiła mnie tej pomocy, albo jak kto woli stopniowego wchodzenia w tę pracę, ja zostałam wepchnięta od razu na głęboką wodę! Na dzień dobry dyżur nocny, na dzień dobry w najstarszej i najbardziej problematycznej grupie! Bo moje pierwsze dyżury to takiej zapchaj dziury były... raz tu, raz tam... bez własnego miejsca, szafki, więc zawsze z dużą torbą z grubym swetrem i klapkami! No wiedzcie, że tak koło 3 ciepły sweter to podstawa, do tego kubek czegoś ciepłego i ewentualnie kawałek koca... mamy taki cudnie miękki! Mnie generalnie do udanego nocnego dyżuru trzeba grzecznie śpiących dzieci... i dobrej książki i mojego laptopa z dostępem do sieci! I mogę siedzieć... ale o nocnych dyżurach to opowiem Wam kiedy indziej, dzisiaj jednak wróćmy do tego nieszczęsnego pierwszego dyżuru.
Od razu mówię
strat w ludziach nie było, zresztą żadnych nie było... na całe szczęście, bo
inaczej to pewnie już bym tej pierwszej nocy straciła tę pracę, a jednak nie. W normalnych warunkach wszystko to co usłyszałam w ciągu 15 minut... poznaje
się na tych kilku zapoznawczych dyżurach! Podstawą jest wiedza o tym gdzie są
bezpieczniki, zawory wszelkie, klucze... i oczywiście, które łóżko należy do
którego dziecka! Żeby móc ich przegonić do odpowiednich ;) Ponieważ, jak co
poniektórzy mówią Herszt baba ze mnie ;) pierwszy dyżur minął spokojnie, udało
się ich grzecznie zagonić do łóżek około 22-22.30, przed 24 wszyscy spali, co
po różnych dotychczasowych doświadczeniach i też większym ich braku uznaję za
sukces... może się to wydawać śmieszne, ale szłam na ten dyżur z wyobrażeniem
tego, iż mogę nie przeżyć! Nie ma co się śmiać... moja ówczesna znajomość
realiów domu dziecka była, nazwijmy to prasowa ;) i trochę książkowa nie
wiedziałam zupełnie za to kogo mogę tam spotkać, a jedyną radą jaką usłyszałam
od dyrekcji gdy kilka dni wcześniej przyjmowała mnie do pracy było: „proszę
się nie bać wzywać policję, jeśli będzie się cokolwiek działo”. Na
szczęście... całe szczęście jak już wspominałam obyło się bez ofiar w ludziach,
telefonów na policję, wzywania
pogotowia.
Ja natomiast
wyszłam stamtąd z workiem pełnym emocji... strach pozostał na miejscu na
szczęście nie wpakował się do mojej torebki, wyszedł za to ze mną pod pachę
ogromny lęk o to czy aby na pewno jest to miejsce dla mnie i czy to chcę robić,
ale że jestem tam do dziś to może jednak był to dobry wybór. Bałam się też o to
czy na pewno sobie poradzę, bo nie jestem typem rozkazująco – wymagającym (o
typach wychowawców też Wam kiedyś napiszę) raczej przyjacielskim, bazującym na
wzajemnym szacunku – a jak go uzyskać zaganiając młodzież do spania? Czego się
jeszcze bałam? A tego, że upór w dążeniu do uzyskania tego zawodu i pracy w nim
okaże się daremny, i za chwilę stracę tę pracę... tak się nie stało. A wiele
mnie kosztowało zostanie pedagogiem... Lęk wywoływało wówczas we mnie jeszcze
kilka rzeczy związanych z tą pracą, rzeczy do których przygotowywano mnie w
trakcie studiów...ale też takich, o których istnieniu wiedziałam, ale niestety
nie byłam i nadal nie jestem przygotowana by sobie z nimi radzić! Nie martwcie
się... lęk to nie było jedyne uczucie... byłam też pełna nadziei – takiej na
wszystko, na to że się dotychczas nie myliłam i to był dobry kierunek w moim
życiu. Ale też na to, że poradzę sobie, stanę na wysokości zadania. Jednak
największą nadzieję pokładałam w tym, iż ja coś dam tym dzieciom, że nie będę
jak kolejny element układanki, a jednak w jakiś sposób stanę się osobą ważną,
istotną, mającą wpływ... wiem mrzonki, ale jednak coś z tego wychodzi i cieszy
mnie czasami. Tak jak każdy miałam także nadzieję, że da się z tej pracy
wyżyć. I zapomniałabym o
najważniejszym, szłam na ten pamiętny dyżur z myślą, że wszystkie te
oczekiwania – można przecież powiedzieć, że nadzieje są jednak iskierką szansy
dla tych których tam spotkam, nie tylko młodych... ale tak naprawdę największą
nadzieję miałam na to, że uda mi się przetrwać do rana ;)
Co po za lękiem
i nadzieją... szczęście! Tak ogromne szczęście, nie tyle nawet z tego, że
spełniam swoje jedno z największych marzeń, ale też dlatego że coś się dzieje,
na mojej drodze (jej jako to patetycznie brzmi) stają nowi ludzie, którzy
wniosą w moje życie świeżość. Bo musicie wiedzieć, iż ja kocham ludzi...
zwierze stadne jestem. Zawsze wydaje mi się, iż nowy człowiek jaki pojawia się
w moim życiu jest iskierką radości. No ale wracając do mojego szczęścia...
byłam szczęśliwa bo rozpoczęcie tej pracy było jak wybudowanie części mnie, bez
niej czułam się jakoś nie pełna, nie mogłam w pełni być sobą. Dziwne to jest
wiem, bo przecież nie siedziałam w domu, cały czas coś działo się w koło mnie,
pracowałam w zawodzie, ale uzyskanie tej było nie było ciężkiej pracy stało się
dla mnie przyczynkiem do ogromnej radości. Czasami zastanawiam się dlaczego tak
jest, że nawet jak mam bardzo trudny dzień to przestępując próg w mojej pracy
na moją twarz wstępuje uśmiech, szczerzę się od ucha do ucha, i nic nie jest
dla mnie straszne, ciężkie, raz lepiej raz gorzej ale ze wszystkim daję sobie
doskonale radę. Teraz wiem, że jestem szczęśliwa bo się tutaj realizuję, ale na
początku byłam szczęśliwa chyba dlatego, że mogłam się zacząć sprawdzać i
weryfikować swoje dotychczasowe działania.
W kotle mojego
umysłu było jeszcze kilka uczuć, jednym z nich ważnym dla mnie była duma. Duma
ze mnie, że udało mi się dostać tę pracę, że nie stchórzyłam i ją rozpoczęłam
(w świetle tego co teoretycznie wiedziałam o tego typu placówkach było to jak
najbardziej możliwe, na szczęście nie miałam czasu się nad tym zastanawiać
pomiędzy przyjęciem do pracy, a pierwszym w niej dniem). Wychodząc po tym
pierwszym razie, byłam sama z siebie tak zwyczajnie dumna, że dałam sobie i to
całkiem nieźle radę. Byłam także dumna z tych młodych, których tej nocy
spotkałam. Napawali mnie dumą z błachego powodu, nie spełnili moich negatywnych
oczekiwań, stanęli na wysokości zadania i pozwolili na spokojne wejście w nowe
obowiązki, nie wykorzystali w żaden sposób tego, iż był to mój pierwszy raz i
nie w każdej sytuacji wiedziałam jak się zachować – jak każdy świerzak ;). Było
wprost przeciwnie, pomogli, pokazali i wytłumaczyli parę rzeczy. Wychodząc i
analizując ten dzień, a nawet bardziej noc byłam dumna z siebie, a może nie z
siebie, a z miejsca w którym pracuję, bo już wtedy zorientowałam się, iż nie
jest to taka placówka jak te, które opisują w mediach.
Było mi
niestety też troszkę wstyd... bo wcześniej demonizowałam, jak większość to co
mogę tam zastać. Bo nie ukrywajmy szłam do tej pracy wypełniona różnorodnymi
stereotypami na temat miejsca, wychowanków, ale także ludzi tam pracujących.
Okazało się być inaczej, ta rzeczywistość nie jest tak szara i
brutalna jak się ją maluje. Daleka oczywiście jest od tego ideału jakim jest
rodzina, ale rodzina zwyczajnie funkcjonująca. Nie ukrywajmy to ona jest
najlepszym miejscem na to, aby dziecko było szczęśliwe. Jednak jeśli to miejsce
idealne staje się czasami piekłem dla tego człowieka małego, to niejednokrotnie
bidul (jak oni sami mówią o tym miejscu) jest pierwszym miejscem gdzie zaznają
spokoju, bezpieczeństwa, bliskości, tego iż ktoś zauważa i docenia ich małe
sukcesy, i nie biciem karze za to, że nie spełnia oczekiwań.
Długawy
cokolwiek dziś wyszedł mi ten tekst, choć mógłby i dłuższy, ale nie chcę
abyście posnęli przed monitorami, a i kiedyś tutaj wrócili i coś ponownie
poczytali. Emocje to niewdzięczny temat, a w tej pracy są nieodłącznym
elementem, trudno jest nie przejmować się nimi, nie brać sobie ich do serca i
nie przeżywać. Aby móc jednak pracować trzeba się uczyć, aby emocje związane z
pracą nie przysłaniały całego pozostałego świata, wydaje mi się, iż należy się
starać nauczyć odreagowywać je w drodze do domu, aby nie zatruwać swojej
rodziny tym co dzieje się na grupie. Ale, aby to zrobić trzeba się nauczyć je
nazywać i wiedzieć, jak je zkanalizować. Na początku powstawania tego bloga
pisałam Wam o powodach, jakie mną kierowały w jego tworzeniu dodatkowym, o
którym wtedy nie wspomniałam jest moja potrzeba wyrażania emocji i myśli jakie
one we mnie tworzą na zewnątrz. Jako dziecko i długo później tworzyłam
pamiętniki, one mają coś wspólnego z blogami pozwalają na sformułowanie myśli i
jej zapisanie. Ja wracam do mojego świata, dziękując Wam za to, iż i dziś spotkaliście się z moimi myślami, zapraszam
na raz następny!
A tak odnośnie tego pierwszego razu, troszkę mojej muzyki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz