Od jakiegoś czasu, który wydaje się
być wiecznością, ale jednak nią nie jest, pracuję w domu dziecka. Nie zaczynałam
pracy tam, pełna obaw wysnutych na podstawie różnorodnych doniesień z prasy na
temat tego, co to strasznego dzieje się w tych placówkach... bo wiedziałam, że
w tej jednej na pewno tak nie jest. Zastanawiało mnie jednak, i w sumie nadal
zastanawia, dlaczego takie straszne opinie na ich temat krążą. Próbowałam
skonfrontować to z innymi, dowiedzieć się czegoś na ten temat, a może i od
środka zbadać ten problem. Do dziś mi się nie udało...
Powinnam pewnie wyjaśnić Wam skąd pomysł na takiego
bloga... otóż stąd, że za każdym razem gdy ktoś dowiaduje się gdzie pracuję
zasypuje mnie ogromem pytań na ten temat, ale że biedne te dzieci, że my
wychowawcy to musimy nie wiadomo co znosić, bo to przecież taki element, że
użeramy się z brakiem pieniędzy, a z drugiej strony z roszczeniową postawą
dziatwy... i okazało się, że moja praca i szczegóły z za drugiej strony muru są
ciekawsze niż ja, a może zbytnio wrosłam w te rolę społeczną? Choć mój ulubiony starszy kolega mówi, że powinnam się
do tego przyzwyczaić, ja nie mam zamiaru....Po za tym zauważyłam, choćby po
tym, jakie zainteresowanie na wykopie miał ten temat, że ludzi to ciekawi... a powiem Wam już na wstępie, że ja na te pytania
odpowiedziałabym w znacznej części zupełnie inaczej... ale o tym może w dalszej
części,
bo różnice dotyczą głównie tego co zostało tam opisane w pierwszej części...
Co o mnie... jestem wychowawcą, pracującym w „najlepszym DD” w okolicy – tak przynajmniej mówi
nasza dyrekcja, choć wyniki ośmielają się potwierdzać tę tezę... aby nie
zwariować i za szybko się nie wypalić, to robię także tysiąc rzeczy po za
pracą, rozwijam się, mam swoje hobby i spotykam się z ludźmi, zwiedzam, poznaję i jestem sobą, pedagożką w każdym milimetrze mojego jestestwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz