poniedziałek, 21 maja 2012

lekarz

Pamiętacie historię Kamili, o której pisałam jakiś czas temu o tutaj i jeszcze tu :) obiecałam wówczas powiedzieć coś nie coś o lekarzach. U nas nie ma pielęgniarki na etacie, tak naprawdę decyzję o wyjściu z dzieckiem do lekarza podejmuje wychowawca dyżurujący, bądź prowadzący. Nie wolno podać nam żadnego leku bez konsultacji z lekarzem, ostatnio po łbie dostał ktoś za podanie kropel żołądkowych. W związku z tym, każdy z nas, jeśli tylko coś się dzieje wysyła dziecko do pediatry. Często jest tak, że na prawdę latamy z pierdołami, ale to taki dupochron dla nas wychowawców, by mieć czyste sumienie. Zupełnie nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, jak ta Kamili, by dyrekcja blokowała wyjście do lekarza. Przecież to wychowawca jest odpowiedzialny w pierwszej kolejności za zdrowie i życie dziecka, to nie fanaberia w stylu ekstra wyjazdu wakacyjnego, nowych mebli do pokoju czy zgody na coś co nie mieści się w regulaminie. Nie wyobrażam sobie, by przełożony ingerował w takie drobiazgi pracy z dziećmi jak to, czy z chorym dzieckiem iść do lekarza czy nie, może jeszcze powinni pytać o zgodę na zmianę pościeli i wyjście na spacer. Może rozpieszczają nas u nas w bidulu tą swobodą podejmowania decyzji oraz względną niezależnością, ale to my dostajemy po łbie jeśli coś jest nie tak. Raz za podane krople żołądkowe, innym razem bo dziecko 3 dni kaszle i lekarz jeszcze go nie widział. Upierdliwe to latanie co chwila do lekarza, bo nie ma tygodnia żebym nie rozmawiała z lekarką opiekującą się naszymi dziećmi, żeby ktoś z naszych nie był u niej w odwiedzinach. Ale właśnie dzięki temu, nikt nie zarzuci nam, że czegoś nie dopatrzyliśmy, że nie zauważyliśmy że zwykły ból brzucha takim nie jest, a dziewczyna z chronicznym stanem podgorączkowym może choruje na jakąś dziwną tajemniczą chorobę zwaną lenistwem. Wprowadzam nowe słowo do waszego bidulowego słownika to: dupochron, który obok papierologii jest ulubionym terminem domodzieckowych wychowawców. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz